- Eliminacji do mistrzostw świata w 1974 roku nie rozpoczynaliśmy w roli faworyta. Nie byliśmy też nim przed decydującym o awansie meczu z Anglią. Byliśmy wówczas drużyną, o której mało kto słyszał. Światowe potęgi trochę z przymrużeniem oka traktowały zespoły z bloku wschodniego, gdzie była amatorska liga. Drużyny z tej ligi grały jednak solidną piłkę, co przełożyło się na wyniki reprezentacji. To, że wyeliminowaliśmy wówczas Anglików było z pewnością wielką niespodzianką. Mistrzostwa świata w 1974 roku pokazały jednak, że nie był to przypadek, bo na tej imprezie Polska wygrywała z kolejnymi czołowymi ekipami świata i zajęła trzecie miejsce w turnieju - powiedział Bulzacki.
Jego zdaniem kluczem do ówczesnych sukcesów była nie tylko duża grupa bardzo dobrych piłkarzy, ale też wielka osobowość selekcjonera Kazimierza Górskiego, który z wielu indywidualności potrafił stworzyć doskonały zespół. - Mieliśmy praktycznie dwie równorzędne reprezentacje. Gdy na boisku wszystko dobrze się układało, to trener nie musiał robić zmian. Gdy jednak ktoś grał słabiej albo przytrafiała się jakaś kontuzja, to z drugiej drużyny można było wziąć zmiennika bez obawy, że obniży poziom. Najlepszym dowodem na to jest chociażby fakt, że nie wszyscy zawodnicy z Wembley mieli później możliwość gry na Mundialu w Niemczech. Za mnie do drużyny wskoczył Władek Żmuda, Janka Domarskiego zastąpił Andrzej Szarmach a Leszka Ćmikiewicza - Zygmunt Maszczyk. I wszyscy doskonale spisywali się na mistrzostwach świata.
- Trener Górski potrafił jednak nie tylko doskonale dobrać skład, ale również temperować indywidualne ambicje poszczególnych graczy. W kadrze było wówczas wielu zawodników, którzy chcieli być liderami zespołu. Kazimierz Górski ustalił jednak, że tę rolę będzie pełnił Kaziu Deyna i że praktycznie wszystkie akcje mają iść przez niego. I reszta graczy podporządkowała się tej decyzji, co wyszło drużynie na dobre - podkreślił Bulzacki.
Dodał, że przed meczem na Wembley w 1973 r. trener Górski w optymalny sposób rozwiązał również sprawy związane z przygotowaniami do tego pojedynku. - Wiedząc, jak ciężkie czeka nas zadanie trener Górski tydzień przed Wembley zaplanował mecz z równie silną ekipą Holandii. W Amsterdamie zremisowaliśmy 1:1 i ten wynik nas podbudował. Do Anglii pojechaliśmy z respektem i szacunkiem dla rywala, ale bez strachu. Anglicy byli natomiast niesamowicie pewni siebie. Gdy my graliśmy z Holandią, oni rozgromili słabych Austriaków i byli przekonani, że równie łatwo ograją nas. Jedyną niewiadomą miała być liczba goli, które nam strzelą. Gdy jednak przy takim nastawieniu długo nie można zdobyć gola, to w grę zaczyna się wkradać nerwowość. I tak było w przypadku Anglików, którzy mieli sytuacje, ale nie potrafili ich wykorzystać, a w piłce liczy się tylko to, co w sieci.
- Już w pierwszej połowie gospodarzom brakowało spokoju, a po przerwie ich frustracja jeszcze się pogłębiła po golu Domarskiego. Później mieliśmy jeszcze okazję do podwyższenia prowadzenia, ale jej nie wykorzystaliśmy. Anglicy wyrównali po karnym, który do dzisiaj budzi we mnie mieszane uczucie, bo przewinienie było chyba przed szesnastką. W końcowym rozrachunku nie miało to jednak znaczenia, bo więcej goli nie było i po meczu to my mogliśmy cieszyć się ze zwycięstwa - wspominał Bulzacki.
Jego zdaniem sukces w rywalizacji z Anglią był możliwy dzięki dobremu prowadzeniu drużyny przez trenera Górskiego, a także dzięki dużym umiejętnościom, ogromnej ambicji i konsekwencji w grze zawodników, którzy byli na boisku. - To były cechy, które przez kilka lat charakteryzowały polską reprezentację. Po 1982 roku poziom naszego futbolu zaczął się jednak obniżać. Poszliśmy w złym kierunku, o czym najlepiej świadczy to, że obecnie trudno nam znaleźć nawet kilku bardzo dobrych graczy dla reprezentacji. Nasi zawodnicy są słabo wyszkoleni technicznie i piłka przeszkadza im w grze. Euro 2012 pokazało też, że reprezentantom brakuje serca do gry w kadrze narodowej, w której w każdym meczu trzeba dawać z siebie wszystko, a nawet trochę więcej. Tego na mistrzostwach Europy nie było - powiedział Bulzacki.
Mimo takiej oceny były reprezentacyjny obrońca wierzy w to, że jego następcy są w stanie osiągnąć korzystny wynik w nadchodzącym meczu z Anglią. - Zawsze z optymizmem staram się patrzeć w przyszłość. Zagramy u siebie, przed żywiołowo reagującą publicznością, która powinna wydobyć z naszych piłkarzy wszystkie ukryte rezerwy. Anglicy prezentują obecnie niższy poziom niż parę lat temu. Jest więc okazja, by wywalczyć z nimi korzystny rezultat. Remis to minimum. Przy odrobinie szczęścia możemy nawet pokusić się o zwycięstwo. Nie możemy jednak się bać. To będzie pierwszy prawdziwy sprawdzian drużyny prowadzonej przez Waldemara Fornalika. Zespół i poszczególnych piłkarzy ocenia się bowiem po tym, jak grają z trudnymi przeciwnikami, a nie z przeciętnymi rywalami - zakończył Bulzacki.
źródło: wprost.pl