>> Strona główna
SYLWETKA
>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz
POSCRIPTUM
>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki
W NASZYCH OCZACH
>> Fotografie
>> Wywiady
>> Artykuły
>> Księga gości
>> Kontakt
|
|
Pan Kazimierz wszech czasów
poniedziałek, 6 marca 2006
Piłka jest okrągła, bramki są dwie, a Kazimierz Górski tylko jeden
Podchodzi zakapior z mordem wymalowanym na twarzy, cały w tatuażach. I w te słowa:
- Panie trenerze, chciałbym uścisnąć szanowną rękę. Jak pana zespół odnosił sukcesy na olimpiadach i mistrzostwach świata, ja 15-letni wyrok we Wronkach kiwałem.
Górski pyta: - A jak pan się nazywasz?
- We Wronkach wołali na mnie Cycek.
- No to, panie Cycku, bardzo proszę. Niech pan już więcej nie kiwa, niech pan lepiej na mecze chodzi.
Czasy się zmieniają, tylko pan Kazimierz się nie zmienia. Twórca największych sukcesów reprezentacji Polski nadal mieszka w klitce przy Madalińskiego w Warszawie. Tu wiedzie skromne życie. Otulony pledem siedzi w fotelu wsparty o balkonik, który pomaga mu chodzić. Z jego słynnych bon-motów, które przeszły do legendy, jak: "Futbol to gra, w której można wygrać, przegrać lub zremisować" albo "Piłka jest okrągła, a bramki są dwie", najnowszy brzmi niestety: "Zdrowie? zdrowie już było". Nadal ciepły i życzliwy dla wszystkich.
- Pan Kazimierz ma dewizę, że "jak zapraszają, to jadę". Nikomu nie odmawia, bez względu na rangę spotkania, choćby chodziło o małą wiejską salkę. A chcą go wszyscy i wszędzie, jakby od sukcesów jego drużyny nie minęło ponad 30 lat! - opowiada prezes PZPN Michał Listkiewicz. - Kiedy on był prezesem, a ja sekretarzem związku, zrobił ze mnie swego kamerdynera. Przemierzyliśmy tysiące kilometrów. Do dziś gdzie się pojawi, wzbudza emocje - jak w dniu powrotu z mundialu w Niemczech, kiedy na ulice Warszawy wyszło tylko trochę mniej narodu niż podczas pielgrzymek Papieża.
W tył zwrot i zakopać
- W Zambrowie na środku miasta wjechaliśmy samochodem w tłum ludzi wychodzących z jakiejś uroczystości. Zobaczyli na tylnym siedzeniu Kazia i mówią: - Albo do nas wyjdzie, albo przewrócimy samochód na dach. Zaczęli kołysać. Kazio wyszedł, to go zaciągnęli do restauracji. Właściciel knajpy powiedział, że wmuruje tablicę upamiętniającą jego wizytę - wspomina Jerzy Piekarzewski z Polonii Warszawa.
- Podobne wspomnienia pan Kazimierz ma prawie z każdej miejscowości z Polski - śmieje się Listkiewicz. - Stanęliśmy na obiad w Sierpcu i zbiegł się dziki tłum po autografy, ale trener poprosił, żeby najpierw dali mu zjeść. Na straży stanęło na ochotnika paru lekko zawianych, których strach byłoby spotkać w ciemnej ulicy.
Nagle gdzieś znikli. Wracają z wielkim bukietem kwiatów, z których sterczą korzenie z ziemią. I w te słowa: "Panie Kaziu, nie stać nas na kupne kwiaty. Ale dla naszego ukochanego trenera wyrwaliśmy sprzed samego prezydium Rady Narodowej. Najlepsze, jakie były!". A pan Kazimierz na to: "Panowie, w tył zwrot i zakopać mi to z powrotem, bo jeszcze będą kłopoty".
Na rynku w Kazimierzu Górskim
Jaką siłę rażenia miały sukcesy reprezentacji na mistrzostwach świata w 1974 roku, opowiada Janusz Zaorski, reżyser "Piłkarskiego pokera", w którym Kazimierz Górski zagrał zresztą mały epizod. - W 1975 z Romanem Kłosowskim spotkaliśmy w pociągu pana Kazimierza. Też nie miał miejsca, ale konduktor zaprosił nas do przedziału służbowego. I jak na dobrego pracownika PKP przystało, na widok wielkiego trenera od razu wyciągnął butelkę wódki. Tak się poznaliśmy.
Mogłem mu wtedy opowiedzieć, jak rok wcześniej kręciłem "Awans" według książki Redlińskiego w Kazimierzu nad Wisłą. Akurat trwały "Dni Kazimierza Dolnego". Zrobiliśmy dowcip i na transparencie przy wjeździe zamalowaliśmy "Dolny", dopisując "Górski". Ale było nam mało. Udaliśmy się całą ekipą do władz miejskich z petycją, że chcemy zmienić nazwę miasta z Kazimierz Dolny na Kazimierz Górski. Z pokerowymi twarzami, żadnych głupich uśmiechów. Podlaliśmy wszystko urzędową nowomową, że to oddolna inicjatywa mas w reakcji na sukcesy polskiej jedenastki, że społeczeństwo PRL czeka. Urzędnik zbaraniał, ale sprawę potraktował ze śmiertelną powagą. Na sztywnych nogach petycję przyjął, obiecał przekazać wyżej i dać odpowiedź.
Koniec pewnej grypsery
- Ta anegdota o Cycku to cały pan Kazimierz. On ma właśnie taki stosunek do życia: każdy może zbłądzić, ale każdemu trzeba dać szansę. Nikogo nie skreśla - mówi Listkiewicz. - Wiele razy bywaliśmy na spotkaniach w więzieniach. Raz w Warszawie na Służewcu podchodzi niemłody już więzień i mówi, że ma jeszcze 15 lat do odsiedzenia, ale czy jak wyjdzie, pan Kazimierz nie pomógłby mu załapać się do jakiejś drużyny. A Górski na to: "To jest mój telefon. Jak pan wyjdziesz, coś dla pana wykombinujemy".
Po roku przyszedł list od wychowawcy więziennego. Pisał, że ten twardy kryminalista przestał grypsować, zadbał o siebie, stał się wzorem do naśladowania. Bo co dzień powtarza, że jak wyjdzie z więzienia, pan Górski pomoże mu znów grać w piłkę.
Człowiek, który źle życzył Górskiemu
Wydaje się to niemożliwe, a jednak był ktoś, kto w 1974 roku nie tylko nie kibicował jedenastce Górskiego, ale wręcz w każdym meczu Polski trzymał kciuki za rywali. Nawet, a zwłaszcza z Niemcami! To senator Platformy Obywatelskiej Stefan Niesiołowski, który od czerwca 1970 roku odsiadywał czteroletni wyrok za próbę wysadzenia w powietrze muzeum Lenina w Poroninie.
- Życzyłem Polsce porażki, bo wiedziałem, że komuniści wykorzystają sukces dla umocnienia władzy.Tak samo jak dziś na Białorusi przez Łukaszenkę. Jako emigrant wewnętrzny i antykomunista traktowałem władzę ludową jako całkowicie obcą i okupacyjną - tłumaczy. - Ponieważ jednak siedziałem w Barczewie z kryminalistami, musiałem się pilnować podczas transmisji. Ale zwierzyłem się z wątpliwości kilku światlejszym i w cały więzieniu rozgorzał spór, czy to zwycięża Polska Ludowa, czy po prostu "nasi piłkarze".
Ten sam spór rozgorzał podczas mundialu w Hiszpanii w 1982 roku. - Internowany byłem już wtedy z elitą intelektualną, więc mogliśmy bez strachu dyskutować. Z jednej strony wiadomo było, że jak Polska wygra, sukces umocni generała Jaruzelskiego i jego WRON-ę. Ale w meczu z ZSRR chciałem, żeby Polska wygrała, bo choć to był mecz komunistów z komunistami, to jak trzymać kciuki za kacapów? Nieżyjący już Jacek Berezin nawoływał, że to nie żadne kacapy, ale "Święta Ruś", a Geremek, Mazowiecki i Drawicz bardzo się z tego śmiali.
- Mundial w Niemczech kojarzy mi się z wielkim zawodem z jeszcze jednego powodu - dodaje Niesiołowski. - Podczas jednej z transmisji, zdaje się, że meczu z Brazylią, wśród radosnych okrzyków i wrzawy nagle w głośnikach zabrzmiał komunikat strażnika więziennego. Ogłoszono, że amnestia będzie o wiele mniejsza, niż się spodziewano. I nagle podczas tej radosnej transmisji w całym więzieniu zapadła lodowata cisza...
Żyrandol przewodniczącego
Niesiołowski spotkał się z Górskim w 1991 roku. Był wiceprezesem Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a legendarny trener startował na senatora z listy ZChN. - Może i lepiej, że pan Kazimierz nie dostał się do parlamentu. Nie nadkruszyło to jego legendy. Mam marną opinię o sportowcach parlamentarzystach, wystarczy zresztą spojrzeć na dokonania tych, którzy się dostali. Są żałosne - mówi Niesiołowski.
Niepowodzenie nie zniechęciło Górskiego. W 1993 roku znalazł się na liście Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Ta nie zebrała jednak wymaganej liczby podpisów i tuż przed wyborami została wchłonięta przez Samoobronę Andrzeja Leppera. - Ogromnie go cenię, toteż dałem mu miejsce w pierwszej dziesiątce listy krajowej. Sam trenowałem boks, zapasy i zdobywałem medale na spartakiadach szkół rolniczych - wspomina przewodniczący Samoobrony. - Przy pierwszym spotkaniu opowiedziałem Górskiemu, jak Domarski strzelił gola na Wembley, z kolegą z technikum rolniczego chwyciliśmy z radości za nogi stołu i... roztrzaskaliśmy żyrandol. Niestety, to był pierwszy start Samoobrony i wówczas jeszcze nie weszliśmy do parlamentu.
Nawalanka, panie Misiu
- Najbardziej niesamowite w panu Kazimierzu jest to, że mimo statusu kultowego nie zmienił się ani na jotę. Nadal niezwykle skromny, ciepły, pełen wiary w człowieka - mówi Andrzej Strejlau, były trener reprezentacji Polski.
- Pan Kazimierz nie tylko nigdy nie miał samochodu, ale nawet nie zrobił prawa jazdy. Jak był prezesem PZPN, jeździł do pracy autobusem 125. Raz przyjeżdża rozbawiony i opowiada, że stał sobie z tyłu, ale trzy panie w "wieku trolejbusowym" rozpoznały go i na cały głos mówią: "O, zobaczcie, to ten znany trener Górski. Pewnie się upił i mu prawo jazdy zabrali" - opowiada Listkiewicz. - Pan Kazimierz miał w notesie rozkład jazdy i przez całe lata kończył pracę słowami: "Przepraszam, muszę iść, bo za dwie minuty mam autobus spod SPATIF-u". Trener jest niezwykle punktualny. Jak zdarzało mi się spóźnić dwie czy trzy minuty, zawsze witał mnie słowami: "No, panie Misiu, nawalanka". To jego ulubione słowo - dodaje prezes PZPN.
A im kapie na głowę...
Andrzej Zientara, kolega z boiska, który zna Górskiego od ponad 50 lat, opowiada, że legendarny trener do tego stopnia nie dba o własne sprawy, że nawet na pierwszą randkę z przyszłą żoną umówił się... przez kolegów. - Koszarował w barakach na Łazienkowskiej, a pani Maria z Czerniakowa często się tamtędy przechadzała. Kazio strasznie był nieśmiały. Wysłał więc pani Marii delegację złożoną z trzech piłkarzy, którzy jej oznajmili, że jeden zawodnik chciałby ją zaprosić na kawę - mówi Zientara.
Były szef CWKS Legia Warszawa płk Edward Potorejko wspominał, że w 1948 roku Górski zamieszkał ze świeżo poślubioną żoną w kawalerce z przeciekającym dachem. Miesiąc miodowy, a im woda leje się prosto do łóżka. Przesuwali to łóżko z kąta w kąt, podstawiali miednice i garnki. Górskiemu przez myśl nie przeszło prosić o nowe mieszkanie. Po roku pani Maria wywalczyła od Legii pokój w częściowo zburzonym domu przy stadionie.
Orzeł dla twórcy Orłów<br>
- Pamiętam mój szok, jak w 1999 roku pan Kazimierz pokazał mi odcinek emerytury. Dostawał 1240 zł! Pomyślałem, że żyjemy w złym kraju. PZPN nie robi z tego szumu, ale pomaga mu finansowo, bo dużo pochłania leczenie. Ale też to jest psi obowiązek PZPN - mówi prezes Listkiewicz.
- Na 85. urodziny kupiliśmy mu dobry sprzęt grający, bo ten jego stary jest przedpotopowy. I każdy w związku znosi jakieś fajne płyty CD - dodaje prezes, pokazując "Piosenki przedwojennego Lwowa".
Wszystkim przyjaciołom pana Kazimierza marzy się jednak ten najwspanialszy prezent - Order Orła Białego. - W 2000 roku pan Kazimierz otrzymał od FIFA najwyższy order za zasługi. Na ceremonię do Zurychu przybyli Franz Beckenbauer, Bobby Charlton, Michel Platini i Johan Cruyff. Oni wiedzą, jak wielki to człowiek - mówi Listkiewicz. - Odznaczeń ma zresztą mnóstwo. Jest doktorem honoris causa kilku uczelni. Ze świata sportu pan Kazimierz najbardziej zasługuje na Order Orła Białego. Bo jak nie on, to kto?
gazeta.pl
|
|