>> Strona główna
SYLWETKA
>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz
POSCRIPTUM
>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki
W NASZYCH OCZACH
>> Fotografie
>> Wywiady
>> Artykuły
>> Księga gości
>> Kontakt
|
|
Zapomniany "Dzien Piłkarza”
niedziela, 15 października 2006
Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku nasze drużyny klubowe należały do najsilniejszych w Europie. Górnik Zabrze to do dziś jedyna polska drużyna, jaka zagrała w finale rozgrywek pucharowych (Puchar Zdobywców Pucharów, 1970 r.), równie silny zespół miała Legia Warszawa. Ale sukcesy klubów nie przekładały się na wartość reprezentacji. Drużyna narodowa notowała tylko pojedyncze zwycięstwa, o jakimś większym tryumfie nikt nawet nie marzył.
Obraz polskiej reprezentacji zmienił się z chwilą objęcia stanowiska selekcjonera przez Kazimierza Górskiego. Nominacja tego akurat szkoleniowca była nawet dla ludzi ze środowiska piłkarskiego zaskoczeniem. Wcześniej nie wymieniano go przecież w ogóle w gronie kandydatów. Kazimierza Górskiego nie pamiętano też szczególnie z boiska. W drużynie "Biało-czerwonych” rozegrał tylko jeden mecz, i to taki, o którym ówcześni chcieliby jak najszybciej zapomnieć - w 1948 roku Polska przegrała w Kopenhadze z Danią 0:8.
W eliminacjach do turnieju olimpijskiego w Monachium polscy piłkarze mieli trudnych rywali, ale rywalizację z Grecją, a następnie z Bułgarią i Hiszpanią podopieczni Kazimierza Górskiego wygrali. To wtedy "historyczną” postacią dla polskiej piłki został rumuński arbiter Padureanu, który "pomógł” Bułgarom zwyciężyć w Starej Zagorze 3:1 (w imię bałkańskiej przyjaźni...). Zabrakło go w Warszawie i polski zespół wziął rewanż zwyciężając 3:0.
Podczas igrzysk olimpijskich w Monachium drużyna z meczu na mecz grała lepiej, ale nikt nie widział "Biało-czerwonych” w roli faworyta. Nie zrobiło na obserwatorach wrażenia efektowne 5:1 w spotkaniu z Kolumbią, niewiele brakowało, żeby ten mecz się zakończył walkowerem dla Polski - w książce "Pół wieku z piłką” niezapomniany Kazimierz Górski wspomina, że "(.) przesądnemu trenerowi reprezentacji Kolumbii w przeddzień spotkania przyśniły się niekończące się szyny kolejowe, zrezygnował z podróży pociągiem i przez to cała ekipa z Monachium do Ingolstadt zabrała się autokarem, na stadion Kolumbijczycy dotarli w chwili, gdy sędziowie już wychodzili ze swojej szatni.(.)”
Wynik 4:0 w meczu z Ghaną przyjęto jako coś oczywistego w konfrontacji przedstawiciela Europy z zespołem z Afryki, podobnie, jak późniejsze 5:0 z Marokiem. Polacy wygrali również z silną drużyną NRD (2:1) i zremisowali z Danią (1:1). Mecz z ZSRR wzbudził zainteresowanie, ale z innych przyczyn - przed rozpoczęciem gry w Augsburgu, do organizatorów doszła wiadomość, że w monachijskiej wiosce olimpijskiej doszło do zamachu terrorystycznego i nie wiadomo było, czy igrzyska będą kontynuowane. Ostatecznie władze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego podjęły decyzję o dokończeniu igrzysk zgodnie z planem. Mecz Polska - ZSRR mógł się odbyć.
W trakcie meczu doszło do wydarzenia, które na długo pozostało tajemnicą kadry, ale po pewnym czasie ujawnił je sam Kazimierz Górski. Kwadrans przed końcem spotkania drużyna ZSRR prowadziła 1:0 i, żeby myśleć o finale, konieczne były zmiany w składzie. Wywołany do wejścia na boisko Andrzej Jarosik obraził się i stwierdził, że "ogonów” to on nie gra. Wobec takiej wolty jednego z podstawowych piłkarzy Górski wprowadził na plac gry Zygfryda Szołtysika i był to strzał w dziesiątkę - rezerwowy "pociągnął” potwornie zmęczonych kolegów do odważniejszej gry. Najpierw zainicjował akcję, po której Włodzimierz Lubański był faulowany w "szesnastce”, a karnego zamienił na bramkę Kazimierz Deyna, a trzy minuty przed końcem Szołtysik sam pokonał radzieckiego bramkarza i polscy piłkarze mogli się cieszyć z awansu do wielkiego finału. Tu czekał rywal najsilniejszy z możliwych - Węgrzy, niepokonani przez Polaków od 1939 roku, wielcy mistrzowie i nauczyciele futbolu, trzykrotni złoci medaliści igrzysk.
Olimpijski finał w Monachium też nie przebiegał początkowo po myśli polskich piłkarzy. Po pierwszej części meczu rywale prowadzili 1:0, gola uzyskał Bela Varadi, a winę za straconą bramkę przypisano Deynie. Kapitan drużyny na tyle wziął sobie do serca ostre słowa od kolegów w szatni, że w drugiej części rozegrał chyba najlepszą partię w karierze i okrasił ten występ dwoma fantastycznymi trafieniami i ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla Polski, a transmisję telewizyjną niezapomniany Jan Ciszewski kończył łamiącymi się ze szczęścia słowami: "Mój Boże, no co ja mam Państwu powiedzieć.”
Władze uhonorowały zdobywców złotego medalu olimpijskiego w różnoraki sposób, a jednym ze "szlachectw” było uznanie rocznicy finału w Monachium za Dzień Piłkarza. Święto miało służyć tworzeniu bazy i myśli szkoleniowej dla młodych adeptów futbolu.
Dzień dzisiejszy to afery, korupcja, kontrola za kontrolą w siedzibie PZPN. Dlaczego nikt nie pamięta o "Dniu Piłkarza”? Bo to nie idzie w parze z "vox populi”, nie idzie krok w krok w wyścigu za "kasą” i nie podąża za sondażami przeprowadzanymi przy okazji kampanii wyborczych.
10.09.1972 r.
Finał Igrzysk Olimpijskich w Monachium
Polska - Węgry 2:1 (0:1)
Bramki: Deyna (47, 68) - Varadi (42)
Polska: Hubert Kostka, - Zbigniew Gut, Lesław Ćmikiewicz, Jerzy Gorgoń, Zygmunt Anczok, - Zygfryd Szołtysik, Kazimierz Deyna (77, Ryszard Szymczak), Zygmunt Maszczyk, Jerzy Kraska, - Włodzimierz Lubański, Robert Gadocha
Węgry: Istvan Gecsi, - Peter Vepi, Miklos Pancsis, Lajos Szucs, Peter Juhas, - Bela Varadi, - Lajos Ku (72, Lajos Kocsis), Ede Dunai, Laszlo Balint, - Antal Dunai (79, Kalman Toth), Mihai Kosma.
W składzie polskiej drużyny (obok wyżej wymienionych) podczas igrzysk w Monachium występowali:
Marian Szeja, Zbigniew Gut, Marian Ostafiński, Kazimierz Kmiecik, Joachim Marx, Andrzej Jarosik, Grzegorz Lato, Antoni Szymanowski.
Polskie Radio
|
|