>> Strona główna
SYLWETKA
>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz
POSCRIPTUM
>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki
W NASZYCH OCZACH
>> Fotografie
>> Wywiady
>> Artykuły
>> Księga gości
>> Kontakt
|
|
Dawnych wspomnien czar
po 17 pazdziernika 2003
Radosław Bujek: - 17 października minęła 30. rocznica spotkania z Anglią na Wembley, które było przełomem w historii naszego piłkarstwa. Jak Pan dziś, po latach wspomina tamto wydarzenie?
Kazimierz GÓRSKI: - Pamiętam wszystko dokładnie. Przed samym spotkaniem, gdy zawodnicy wrócili z boiska, gdzie sprawdzali stan murawy i decydowali się, jakie do niej dobrać korki, byli wzburzeni. Ja z nimi akurat nie wyszedłem, więc pytam: "Co się stało?" Na co oni: - "Trenerze, wie pan co oni do nas krzyczeli? Animals (Zwierzęta)...". I wtedy wiedziałem już, że nie muszę chłopaków przed meczem specjalnie mobilizować, że możemy ten mecz przegrać, ale oni będą walczyć, bo zostali obrażeni! A specyfika spotkania polegała na tym, że przed jego rozpoczęciem było wiadomo, że gramy w "Świątyni Futbolu" i że nikt nam żadnych szans nie daje. A jednak sam mecz pokazał co innego, choć zespół angielski był bardzo dobry. Często słyszę następujące pytanie: "A czego myśmy się tylko bronili?". Na co ja zawsze odpowiadam, że nigdy w życiu nie nastawiałem drużyny na defensywę. My się broniliśmy, bo... tak się ten mecz układał, ale to nie była z naszej strony jakaś wybijanka, bo myśmy potrafili też kilka razy wyprowadzić pikę z naszego pola, czego najlepszym dowodem, że strzeliliśmy bramkę, a później jeszcze Lato wychodził sam na sam i ratujący sytuację angielki stoper musiał go złapać w pół... Później Lato miał podobną sytuację i nie wykorzystał jej, bo zszedł za bardzo do boku. Pomimo tego, że przewagę mieli Anglicy i to oni bombardowali naszą bramkę, my sytuacje też stwarzaliśmy.
R.B. - Tuż przed zakończeniem spotkania opuścił Pan ławkę rezerwowych...
K.G. - Spojrzałem na zegarek, widzę, że do końca meczu pozostały dwie minuty. Czułem, że jesteśmy blisko celu, remis nas ratował i byliśmy w szesnastce najlepszych na świecie. Wtedy wstałem z ławki, spojrzałem na ławkę Anglików, gdzie było widać straszną nerwówkę: tam zawodnicy, trener, szum... Ten ma się rozbierać, tamten to... Nie mogłem na to patrzeć. Pomyślałem sobie tak, zaraz jest koniec meczu i... ruszyłem w kierunku narożnika boiska. Idę więc w kierunku chorągiewki, a tymczasem mecz trwa dalej! Sędzia przedłużył go o trzy minuty, miał do tego prawo. Doszedłem już do narożnika, później stałem za bramką Tomaszewskiego, i widziałem jak Bulzacki i Szymanowski wybijają piłkę z linii bramkowej. Takie to były sytuacje, no ale to, że oni tę piłkę wybijali, wynikało z tego, że... mieli tam być, gdy "Tomek" wychodził z bramki przecież ktoś musiał go asekurować!.
Siedzę i myślę
R.B. - Pomimo zawansowanego wieku prowadzi Pan bardzo aktywne życie. Dziś, na zaproszenie burmistrza Rejowca uczestniczył Pan w spotkaniu z miejscową młodzieżą, potem do późnego wieczoru na stadionie w Łęcznej choć było wietrznie i mroźno oglądał Pan heroiczne zmagania miejscowych z Górnikiem Polkowice. Skąd Pan czerpie tyle sił?
K.G. - Piłka nożna wciąż pozostaje moją pasją życiową, najpierw jako zawodnika, potem trenera, działacza. Dzisiaj mnie ona też interesuje, i ta ligowa, bo wszystkie mecze wielkich drużyn zagranicznych oglądam w telewizji, a oprócz tego chodzę na Legię i na Polonię. I tak sobie porównuję, co my gramy, a co oni. Tak patrzę jak gra Real, Barcelona, Inter...
R.B. - I da się to porównać?
K.G. - No są różnice, czasem się zastanawiam, gdzie leżą ich przyczyny. Bo "tamta" piłka jest szybsza. Są też inne różnice - przykładowo angielskie drużyny, gdy wygrywają dwa-trzy do zera, to ciągle grają tak samo, bo chcą zwyciężyć jeszcze wyżej, bo grają na bramki, dla publiczności, dla widowiska. A u nas często już wtedy jest po meczu. Lubię też popatrzeć jak grają młodzi chłopcy, i też mnie to dziwi, bo my mamy sukcesy w piłce młodzieżowej, a potem gdzieś to gubimy. Ci sami piłkarze, którzy jako młodzieżowcy byli od rówieśników z innych krajów lepsi, jako seniorzy są już od nich słabsi. Tu gdzieś leży przyczyna braku naszych sukcesów seniorskich.
R.B. - Jest ona bardziej natury szkoleniowej czy organizacyjnej?
K.G. - Przyczyna leży w obu tych sferach. Bo np. jest młody zawodnik, utalentowany, ale on musi otrzymywać szansę gry. Tu z kolei jest jeszcze inna rzecz, bo trener jest zainteresowany tylko wynikiem, z tego jest rozliczany, i taki trener wie, że jeśli wstawi starszego, który od tego zawodnika jest wciąż lepszy, to... po co mu młody zawodnik?! Trenera przecież rozlicza się tylko z wyników i miejsca w tabeli... Po jednym, dwóch meczach prezes dziękuje za pracę trenerowi, stąd szkoleniowiec nie jest zainteresowany ogrywaniem młodych zawodników. Ten młody gdzieś tam jest, ale nie mam możliwości pokazania się, nie otrzymuje takiej szansy nabrania doświadczenia w piłce seniorskiej. To jest nasz wielki błąd.
R.B. - Błędne koło. Co zatem ma robić trener, by wyniki sportowe szły w parze z rozwijaniem talentów dorastających piłkarzy?
K.G. - Tu wszystko zależy od trenera. Jest bardzo mało takich, którzy będą kładli nacisk na promowanie młodych zawodników. Szkoleniowiec nie może się bać, że przegra mecz, bo na boisko wpuści młodego i na początku będzie to wyglądać trochę słabiej, bo ten młokos od razu nie będzie jakimś wielkim piłkarzem. Owszem zdarzają się o tacy, ale to były wybitne jednostki - taką był Lubański, który miał 16 lat i w kadrze strzelał bramki - ale innym po prostu trzeba dać szansę. A szansy takiej on nie dostaje, bo prezes woli kupić jakiegoś zawodnika już ukształtowanego, i taki musi grać, bo jak ktoś zapłacił, to nie po to żeby siedział na ławce...
R.B. - Często miejsce na boisku zabierają naszym przeciętni gracze z zagranicy...
K.G. - No właśnie. Bo kto do nas może przyjechać? Jakaś trzecia kategoria graczy, a my w kraju takich mamy na kilogramy! Np. zespół z Płocka - gra tam trzech Litwinów, jakiś Białorusin, inni, a przecież dobre kluby na zachodzie takich nacji nie zatrudniają. Oni wiele nie kosztowali, ale też nie są jakimiś orłami. Przeciętniacy jacyś, takich my mamy też w Polsce, to też jest blokada miejsca rodzimym zawodnikom - za niego zapłacili, to on musi grać. To jest błąd. Zawsze byłem zwolennikiem, żeby grał swój, i żeby młody też grał, ale trener nie może się bać takiego ryzyka. Mówiłem już nieraz, że jeśli trener boi się, że przegra, to lepiej niech się... wypisze z tego zawodu. Trener musi ryzykować!
Mój przepis na trenera
R.B. - Jaki zatem wg Pana jest "przepis na dobrego trenera"
K.G. - Trener musi mieć pewną piłkarską wiedzę, doświadczenie. Ani tylko praktyk, ani tylko teoretyk, musi mieć swój warsztat pracy - wiedzieć co i po co robi. Nie może prowadzić treningu dla samego treningu. Ja np. mówiłem zawsze zawodnikom, co dziś będziemy robić, po to będziemy robić i co nam to daje. Zawodnik wtedy wie, że to nie jest jakieś moje widzimisię, ale że to jest potrzebne dla niego, dla gry zespołu i dlatego to ćwiczymy. I taki schemat trzeba trzy-cztery razy w ciągu treningu powtarzać, żeby uzyskać jakiś stopień doskonałości. A nie jest tak, jak chyba myślał pan Boniek. Bo dla mnie nie było lepszych kandydatów na selekcjonera od niego - 80 gier w reprezentacji, 20 goli, był na trzech mistrzostwach świata, grał w najlepszym klubie Europy... Przeszłość miał jak nikt inny, ale jemu się chyba wydawało, że wystarczy zebrać tych 18 najlepszych, powiedzieć im parę słów i oni będą tak grali jak on powie. To nie jest jednak takie proste, wszystko trzeba przećwiczyć, powiedzieć, pokazać, poprawiać. Trzeba mieć trochę cierpliwości, to nie przychodzi od razu... A może za bardzo wierzył w swoją piłkarską przeszłość? To nie tędy droga, trener musi nauczyć, ale i zmusić zespół do pewnych rzeczy. Kto to potrafi, temu to wychodzi.
R.B. - Przeszliśmy na grunt reprezentacji. Pan swego czasu nie miał szczęścia w eliminacjach do finałów ME, ale od tamtej pory nic się nie zmieniło - ekipa dowodzona przez Pawła Janasa ostatnie kwalifikacje też przegrała.
K.G. - Tu stwierdzam jedną rzecz: nie mamy wybitnych zawodników. Niegdyś każdy ligowy klub miał przynajmniej jednego wyróżniającego się piłkarza. Teraz jest inaczej - wszyscy grają jednakowo, ale przeciętnie. Nie ma indywidualności. Nie ma też napastników, ale znowuż: Co, z nieba mają zlecieć? Trzeba ich szkolić! Za napastników na świecie płaci się największe pieniądze właśnie dlatego, że w futbolu najważniejsze są bramki, a jeśli my nie mamy takich zawodników, którzy miną jednego, drugiego rywala, to nasza gra wygląda jak wygląda: możemy mieć nawet optyczną przewagę, ale bez napastników nasz gra toczy się przyzwoicie tylko do pola karnego rywali. Owszem, był Olisadebe, ale przyszła kontuzja i... koniec. Teraz pokazał się Niedzielan. Wyskoczył trochę przypadkowo, ale ma dużą szybkość, te bramki, które strzelał z Węgrami, to wielka sztuka! On ma pewną umiejętność - dostał piłkę, minął dwóch obrońców poszedł w środek i strzelił pierwszą bramkę, a drugą - minął bramkarza i jeszcze trafił. On to ma, a jego siła tkwi w szybkości. Poza nim, takich zawodników, niestety, w tej chwili nie mamy. Cała nadzieja w nowym pokoleniu zawodników - tych, którzy teraz mają po 15-16 lat. Oni już mają inną mentalność, psychikę. U obecnych zawodników tego nie widać, grają, bo grają, raz lepiej raz gorzej, ale różnicę w porównaniu z piłkarzami lepszych reprezentacji widać: w szybkości i dokładności podań, w rozgrywaniu akcji, jest jakaś myśl w tym wszystkim. Bo żeby strzelić gola to w meczu trzeba stworzyć z 5-6 sytuacji, i z nich są 1-2 bramki, a my często nie mamy żadnej. Doprowadzamy piłkę do szesnastki i tam cała sprawa się kończy. Nadzieja na zmiany w młodych. Dobrze zapowiada się Niedzielan, ale on musi grać. A tymczasem już go chcą kupić. I co? Pojedzie na zachód i będzie grzał ławę.
R.B. - Dalsze losy Janasa są już znane. Zostaje. Czy Pan będąc na miejscu prezesa Listkiewicza zrobiłby to samo?
K.G. - Przed ostatnim meczem mówiono, że nie mamy piłkarzy. A jednak na Węgry jakichś wziął, ustawił ich i... oni mu ten mecz wygrali. Nie bał się zaryzykować. Podobnie było przed półtora rokiem, gdy graliśmy ostatni mecz w finałach MŚ z USA, zmienił się skład personalny i nasi zaczęli inaczej grać. Dlatego trener musi stale szukać i próbować, nie może się przyzwyczajać do zawodników. A przede wszystkim trzeba grać, bo dopiero w meczu wszystko wychodzi. Ale wracając do Janasa. W tej chwili nie ma innego wyboru. Janasowi trzeba dać jeszcze szansę i czas. I nie zmarnować tego co już jest. On musi przejść z zespołem pewną drogę, dobierać zawodników i ciągle próbować, próbować...
|
|